13 czerwca 2011

KRAINA ZAGÓRZAN - Legendy zagórzańskie

*** 

Na grzbiecie Jaworzyny stała koleba myśliwska, którą pisarz tatrzański, Tadeusz MALICKI, upamiętnił pięknym szkicem „W kolibie na Jaworzynie” (1938 r.): 
„W kolibie płonie watra. Purpurowe iskierki wznoszą się chwiejnym lotem ku ciemnym dranicom dachu i giną w błękitnym dymie. Leżę na pachnącej cetynie... Ze zrębu nad roztoką dźwiga się coraz wyżej i wyżej czarny jodłowy las, kąpiący się w rosie gwiazd i w złotej łunie wschodzącego księżyca. Chłodna noc pachnie rosą. Na tle tej nocy w kwadracie niskich wrót koliby, siedzi Stanisław PRZYBYTEK, mój towarzysz wypraw łowieckich, ongiś kłusownik - pogromca dzików. Białe rękawy koszuli, biało wyprawny porębiański serdak purpurowieją od pobrzasku watry. Głębokie cienie błądzą po wąskiej suchej twarzy, pod skrzydłem kłobuka wciśniętego na wyłysiałą czaszkę. W małych oczach tlą się wiecznie żywe ognie. Ręce żylaste, twarde i spracowane łamią od czasu do czasu gałęzie, którymi sycą watrę (...) 
Pod brzaskiem wieczornej zorzy, złoto-purpurowym, daleki świat gór, aż hen po Babią staje się coraz bardziej granatowy, coraz bardziej wysoki i daleki. 
(...) Opowiadajcie Stanisławie!...” 




Źródło:http://maciejczak.rmt.pl/
*** 

K.SOSNOWSKI w roku 1914 pisał: "Szeroki wierch tej góry nie 
mające spadku źródła miejscami w bagno zamieniły, a lasy, które 
ją zdobiły, legły pod toporem." 

***

Przed I wojną na Jaworzynie bacował głośny czarownik Tomasz CHLIPAŁA, zwany „Bulandą”, którego „dopiero setka lat stąd spędziła”. On to zbudował pod lasem w r.1904 kapliczkę; miał tu też znaleźć wielki skarb zbójnicki, przywalony głazem. Zagórzanie zwą też tę polanę „Jaworzyną Bulandową”. 
W czasie II wojny polana ta m.in. była terenem zrzutów alianckich dla miejscowych partyzantów. 
Na zboczach wierchu bywają jeszcze ostoje wilków. S.FLIZAK notuje podanie o wybraniu przez miejscowego pastucha gniazda młodych wilcząt i późniejszym „oblężeniu” jego szałasu przez stado wilcze... 

*** 

O legendarnym „czarowniku BULANDZIE” - gorczańskim SABALE, pisał też dr S.FLIZAK: 

Ostatni czarownik gorczański... 

„Właściwe nazwisko „Gorczańskiego Sabały” było Tomasz Chlipała, a Bulandą nazywali go sąsiedzi, gdyż pochodził z osiedla Bulandy w Szczawie. Ożenił się i osiedlił w Lubomierzu w 1853 roku. Zmarł w 1912. Na szałasie baca Bulanda wstawał pierwszy, budził juhasów i śpiewał z nimi godzinki. W koszarze, gdzie stały owce, oraz w jego pobliżu, zabraniał kląć - „bo tu wszyćko poświęcone”. 
Bacował przeszło pięćdziesiąt lat na polanie drugiego co do wielkości wierchu GORCÓW, na Jaworzynie Kamienickiej. Pasał jednorazowo do 800 owiec. Bulanda zyskał sobie sławę czarownika i znachora. Należał do czarowników dobrych - którzy chociaż mogli, nie działali na niczyją krzywdę, a moc jego sięgała daleko. Był to człowiek niezwykle życzliwy i uczynny, do którego odnoszono się z szacunkiem, a niekiedy z lękiem. Znachorstwa i czarów nauczył się od czarownika z Lewoczy. Sam był chory przez pewien czas na nogi. Jego pierwsza żona wybrała się po poradę do sławnego podówczas znachora z Lewoczy na „węgierskiej stronie”. Zanim wróciła, Bulanda czuł się lepiej. Wyzdrowiawszy zupełnie, wziął zapas wszelakiego napitku i udał się do Lewoczy. Bawił tam trzy dni, a ponieważ żona lewoczańskiego czarownika zabraniała mężowi udzielać tajemnej wiedzy obcemu, nauka odbywała się w nocy, gdy ona spała. 
Bulanda żył za pan brat z rozmaitymi płanetnikami i boginkami. Jego sławę ugruntowała interwencja na plebanii w Niedźwiedziu, gdzie przywrócił bydłu zdrowie, a oborę uwolnił od czarów. Proboszcz, choć przeciwny zabobonom, powiedział: „Możesz człowiecze wykonywać swoje praktyki, bo nie czynisz nic złego, tylko dobre”. Po tym zdarzeniu zyskał sobie szeroką sławę jako czarownik i znachor, naprawiacz złamanych nóg i rąk. 
Leczył ludzi i zwierzęta. Schodzili się do niego po radę nie tylko prości ludzie z okolicy, ale i ludzie z miast, z Krakowa i Warszawy, szukając porady w chorobach, na które lekarze nie mogli poradzić, a Górale w czasie odpustów w Krakowie, Kobylance oraz Ludźmierzu roznosili jego sławę. 
Kiedy chłopi zwozili budulec na kościół w Lubomierzu i drogę zagrodziło im trudne do ominięcia bagnisko w lesie, Bulanda - choć to było lato - zaklęciami zamroził młakę i fury wygodnie przejechały po lodzie. Innym razem, pewna kobieta z Rabki prosiła go, żeby czarami sprowadził śmierć na jej starego męża, bo chciała wydać się za młodego, upatrzonego chłopa. Bulanda wbił w ziemię kij i rzekł do baby: „Kciałabyś se potańcować z młodym chłopem? Tańcujze se tutok”. I zmusił ją, żeby dookoła kija tańczyła do wieczora. Taki to był czarownik! 
Tomasz Chlipała za znalezione zbójnickie pieniądze budował kapliczki. Między innymi ufundował dwie kapliczki polne: jedną w Lubomierzu, a drugą na polanie w Jaworzynie. 
Legenda głosi, że dzięki współdziałaniu ze złymi siłami Bulanda odnalazł skarb zbójnicki. Nie wiadomo jednak, gdzie go zakopał. Natomiast koło fundowanej przez siebie kapliczki na Jaworzynie Kamienickiej zakopał czarodziejską księgę, powierzając ją juhasowi Kalicie. Ten jednak, po śmierci Bulandy chciał zdradzić tajemnicę Góralowi spod Babiej Góry. Kiedy obaj rozpoczęli kopać, w miejscu kryjówki ukazał się kłąb węży, zmuszając poszukiwaczy księgi do ucieczki. 
Zbójnicką Jamę w pobliżu Jaworzyny Kamienickiej wydeptała w tańcu zbójnicka kompanija. Do niej to Bulanda wpuścił kozę, która miała wyjść z niej pod Mogielicą. 
Bulanda dożył późnego wieku. Najznakomitszego bacę GORCÓW, dopiero setka lat spędziła z Jaworzyny. Gdy w 1912 roku czuł zbliżający się kres swych dni, sprosił do domu spólników i wyprawił im ucztę, na której sam usługiwał. Pod koniec uczty wyszedł przed dom i tak przemówił: „Dziękujem ci słonecko, coś mi świeciło i wom gwiozdy tyz. Tobie wietrzyku, żeś powiewał podług mojej potrzeby i tobie rzyko, coś do mnie szumem godała...”. Żegnał w takich słowach cały świat. Wróciwszy do izby, rzekł do zebranych: „Moi pokochani, jo juz odchodzem, bo na mnie juz cas. Ostajcie z Bogiem!”. Po tych słowach odszedł do izdebki i w nocy umarł...” 

*** 

Według podań ludowych na Przysłopie mieszkał niegdyś inny czarownik -KLIMEK. „Miał on taką władzę, że raz w pełni lata około św. Jana zamroził bagna w Rzekach, aby chłopi mogli przez nie przejechać z sianem i drzewem, a następnie sprawił, że bagna znowu odtajały. Obawiając się porwania przez diabły, przed śmiercią kazał swoją trumnę okuć żelazem, lecz mimo to później jego ciała w trumnie nie znaleziono...” 

*** 

Jaworzyna ma też swoją inną legendę, którą spisał Seweryn GOSZCZYŃSKI w r.1932: 

„Naczelnik jednej bandy zbójeckiej miał podwładnego, który był od niego urodziwszy, celniej strzelał, zgoła przechodził go we wszystkim; stąd zapalił się taką nienawiścią ku niemu, że go zabił, po zabiciu odciął mu głowę i zarzucił w pobliski parów. Ale ta głowa pokazała się wkrótce na polanie gdzie było spełnione zabójstwo i odtąd nie chce jej opuścić. Ile razy ją znajdą, odniosą w dalsze miejsca i zarzucą gdzieś w przepaść, tyle razy ona znowu powraca na swoją polanę. Odznacza się tym szczególniej, że włos ma niezmiernie długi...” 

*** 

Zbójecka Jama - jaskinia gorczańska znajduje się ok. 800 m od Polany Jaworznickiej (nikła perć ze starymi czerwonymi znakami wkracza 100 m na północ od kapliczki w las i biegnie lekko w dół ku zachodowi). Wchodzi się do niej ciasną studzienką wejściową 3,5 m głębokości. Wnętrze ma postać mniej więcej poziomej szczeliny 25 m długości, 1-1,5 m szerokości i - w pobliżu włazu - 2,5 m wysokości. Obydwa końce zanikają w zwałach rumoszu skalnego. 
„Dno jaskini - pisze K. KOWALSKI - pokrywa gruz piaskowcowy i glina pochodząca z jego zwietrzenia. Pod otworem widzimy nieco próchnicy, która osypuje się też po pochyłości ku północno-wschodniemu końcowi groty. Namulisko w ogólności jest skąpe. Końcowe części korytarza, zwłaszcza ku północnemu- wschodowi, są zupełnie ciemne. Jaskinia jest stale bardzo wilgotna. Zimą wydobywa się z niej prąd ciepłego powietrza topiąc śnieg w otworze. Na ścianach w pobliżu otworu i na dnie rozwija się bardzo obfita flora mchów, wątrobowców i paproci.” 
Podania głoszą, że jaskinia ciągnęła się niegdyś kilometrami i służyła za schronienie zbójnikom. Kiedy juhasi wpuścili do niej kozę, ta wyszła aż na Mogielicy.(!). Wierzono też, że zamieszkują tu duchy ziemne, „pankowie”, z naroślami na twarzach. Tańczą one śpiewając: 

„Jedna portka cyrwono, 
Drugo portka zielono, 
I copecka na głowie, 
Tańcujmy se, pankowie...” 

*** 

Legenda spod Turbacza: „O bacy uważonym w żentycy” - opowiada SOSNOWSKI: 
„Juhasi pognali owce na Turbacz, a w szałasie pozostał baca sam i zajął się warzeniem mleka w kotle. Przyszedł do niego harnaś zbójecki i zapytał, czy ma serki owcze w zapasie. Mam – odpowiedział baca – i krzątając się niby za nimi, rzucił od niechcenia pytanie – a samiście to ino przyśli? – Sam, odpowiedział harnaś, którego towarzysze ukryli się w lesie. Wtedy baca porwał nóż, przebił harnasia i zawlókł do skraju lasu, gdzie go „gałęziami przyprał”. 
Ukryci zbójnicy, zobaczywszy to, taką obmyślili zemstę: związali bacę i wrzucili go do wrzącego w kotle mleka. Idąc z powrotem, spotkali juhasów i mówią im: Idźcie wartko, macie tam barana uwarzonego w kotle. Pospieszyli ucieszeni, lecz co innego znaleźli... Jedna mogiła z gałęzi na kraju onych limierzy (limierz - kopczyk do wypalania węgla drzewnego) urosła nad bacą i harnasiem.” 

*** 

Jedną z miejscowych legend dotyczących jaskini zwanej „Zimna Dziura” lub "Grota lodowa" pod szczytem SZCZEBLA, podaje J. WIELEK: 
„W tej stronie pasała bydło jedna dziewczyna z osiedla Od Chowańca w Kasince. Zauważyła, że od stada często oddzielał się byk i uciekał do jaskini. Za radą swojego ojca uwiązała mu do ogona nitkę, a trzymając kłębek w dłoni, w ślad za zwierzęciem dostała się do wnętrza jaskini. Ujrzała tam swojego byka wylizującego sól z wielkiego koryta. Jakieś osoby pozwoliły jej nagarnąć do podołka pieniędzy z innego koryta, ale tylko raz i zaraz potem kazały szybko odejść bez oglądania się. Dziewczyna przekroczyła próg i jednak oglądnęła się. W tym momencie urwało jej piętę, a zabrany skarb przepadł. Wyszła na światło dzienne kaleką, a byk nie wrócił już nigdy ...”. 

*** 

A oto pełniejszy opis tej legendy, opublikowany też na stronie: - Mszana Dolna-Forum - http://mszana-dolna.ovh.org/ : 

Baśń o Grocie Lodowej – Stanisław Pagaczewski : 

"Nad rzeką Rabą, między Mszaną Dolną a Myślenicami, wznosi się stroma, porośnięta lasem góra Szczebel. Jest w niej grota zwana Lodową, gdyż przez rok cały, zarówno w zimie, jak i w lecie – lód w niej leży i nigdy nie topnieje. Posłuchajcie, co bajali o niej 100 lat temu ludzie mieszkający u jej stóp. 
Pasterka Kasia pasła na Szczeblu bydło. Stale musiała uważać na to, aby zwierzęta się nie pogubiły w lesie i nie wleciały przypadkiem do głębokiej jamy, na której dnie widać było grubą taflę lodową. 
Pewnego razu, gdy położyła się na trawie i z twarzą zwróconą ku niebu liczyła chmurki przepływające nad górą, usłyszała dolatujący z lasu żałosny ryk swego ulubionego byczka. Nie zauważyła, kiedy odłączył się od stada i zniknął w lesie. Pełna obawy wstała i czym prędzej pobiegła w kierunku, z którego dolatywał ją głos. Gdy znalazła się w pobliżu groty, ponownie usłyszała jego ryk, dochodzący tym razem jakby spod ziemi. Była już pewna, że byczek wpadł do jaskini i nie namyślając się zeskoczyła na dno jamy. Znalazła w ziemi otwór i śmiało się weń wśliznęła. Ogarnął ją mrok i chłód. Posuwała się w ciemności, dotykając wyciągniętymi na boki rękoma ścian, jakby z lodu wykutych. Po chwili rozjaśniło się nieco, a gdy Kasia przestąpiła szeroki próg, znalazła się w dużej, jasno oświetlonej izbie o ścianach wyłożonych złotem, srebrem i drogimi kamieniami. Pod jedną z nich stały wielkie skrzynie, wypełnione do samego wierzchu złotymi dukatami. Na trzech skrzyniach siedziały trzy okropne smoki, toczące groźnie krwawymi oczami, wielkimi jak talerze. Na czwartej siedział poszukiwany byczek, umieszczony tu przez diabłów, pilnujący tego zbójeckiego skarbu Trzy diabły siedzące wokół diamentowego stołu powstały na widok Kasi i zapytały, czego tu szuka Dziewczynka drżącym głosem odparła, że szuka byczka, który wpadł do groty. 
Na to jeden z diabłów roześmiał się głośno, a za jego przykładem poszli pozostali, nawet smoki rechotały ze śmiechu, bijąc ogonami po skrzyniach. 
- Byczka swojego musisz nam zostawić - powiedział wreszcie diabeł do Kasi.– Już ci go nie oddamy, potrzebny jest do pilnowania skrzyni ze zbójeckimi pieniędzmi. Ale żebyś nie była pokrzywdzona, zapłacimy ci dobrze za niego. 
Mówiąc to zaczerpnął złotych pieniędzy z jednej skrzyni i rzucił na diamentowy stół. Uczyniwszy tak trzykrotnie, ułożył na stole trzy różnej wielkości kupki złota. 
- Bierz, którą chcesz – powiedział do Kasi – i zmykaj stąd. Ale pamiętaj, że jeżeli na czas nie przeskoczysz progu tej komnaty, zostaniesz tu z nami na zawsze. 
Kasia była rezolutną dziewczyną. Zaraz sobie pomyślała, że trzeba wybrać najmniejszą kupkę złota, by nie było ciężko skakać z nią przez próg. Zdziwiło ją tylko, że pieniądze były jakby krwią ludzką zwalane. Diabeł wyjaśnił, że są to skarby zebrane niegdyś przez zbójców, którzy w lasach mieszkali i rabowali przejeżdżających drogą kupców i podróżnych. Kasia drżącą ręką wsypała złoto do fartucha, spojrzała smutno na byczka, który siedział na czwartej skrzyni, dygnęła grzecznie diabłom i obróciwszy się, podeszła do szerokiego progu. Serce mocno jej biło, gdy spojrzała na przeszkodę. Ale cóż było robić? Odbiła się zgrabnie od ziemi i skoczyła. 
W tej sekundzie diabli zatrzasnęli za nią potężne drzwi, ale spóźnili się, gdyż dziewczynka była już za progiem. Ciężka brama przycięła jej tylko koniec pięty. 
Kasia szczęśliwie wydostała się na ziemię, wróciła do wsi i powiedziała wszystkim o dziwnej przygodzie. 
Przychodzi dziś na Szczebel wielu turystów. Niektórzy z nich, wiedzeni ciekawością zaglądają do Lodowej Groty, ale nic nie widzą prócz lodu, a raczej stwardniałego, zlodowaciałego śniegu. Drzwi do diamentowej groty zatrzasnęły się na wieki i znaleźć ich nie można... " 

*** 

Legenda o tym, jak w Kasince Małej ustała pańszczyzna... 

„Dwaj chłopi z Kasinki Małej: Jan i Wojciech STOŻKOWIE nie wyszli raz na pańskie, lecz orali na swoim gruncie. Gdy wysłani po nich hajducy wrócili z niczym, UDRAŃSKI dosiadł konia i pojechał sam na pole, gdzie STOŻKOWIE pracowali, aby ich swym „autorytetem” zmusić do posłuszeństwa. 
STOŻKOWIE jednak korzystając z tego, że był sam rzucili się na szlachcica i zbili go tak okrutnie, że w zamian za uratowanie życia najpierw oddał im swego konia a następnie przyrzekł im także darowanie swoich lasów na górze Szczebel...Od tego dnia - jak utrzymują Kasinczanie - ustała w Kasince pańszczyzna”. 

*** 

Na wschód od obniżenia między Ćwilinem a Małym Ćwilinkiem spływa potok Rosłaniec, nad którego brzegami dostrzec można potężne ściany osuwisk fliszowych. Prawdopodobnie z tym właśnie miejscem Górale wiążą następującą ludową przypowieść (tekst wg. J.WIELEK - „Legendy związane ze szczytami Beskidu Wyspowego”). 

„ Pod Ćwilinem jest głęboka przepaść. Przed 80 laty rzucił się w nią młody chłopak, z rozpaczy spowodowanej zawodem w miłości. Po jego śmierci było słychać w tym miejscu stałe stękanie, jęki i zgrzytanie zębami. Pewnego razu, w lecie, poszła na jagody i grzyby do lasu dziewczyna, która chłopca zdradziła. Gdy przyszła nad głębinę, ujrzała w niej chłopca. Był ubrany w długą białą sukmanę, włosy miał zjeżone, a z ust buchał mu ogień. Na jego widok dziewczyna zaczęła uciekać, ale upiór dopędził ją i wciągnął w przepaść. Odtąd w głębinie ustały jęki i zgrzytanie zębami ...” . 

*** 

Legendy z Mogielicy... 

Z urwistych zboczy „Kopy” zrzucano niegdyś ciała samobójców, głównie „obwiesiów”... 
Według ludowych podań Mogielica jest żoną wielkoluda Łopienia, zamienionego po śmierci w górę. Od niepamiętnych czasów góra ta stanowiła schronienie dla zbójników (zbójnicy ukrywali się też na Białym). Na szczycie ma znajdować się do dzisiaj wielki głaz, na którym zbójnicy rachowali pieniądze. Z kolei na polanach Brzostkowej i Skalne zakopane są zrabowane przez zbójników pieniądze, kościelne srebra i monstrancje. Kociołek z dukatami znajduje się również w Marszałkowskiej Studni na polanie Poręba. Leżą na nim dwie nabite strzelby. Skarbu tego szukali w XIX w. hamernicy ze Szczawy, ale znaleźli tylko dwa stare, sklepane pieniążki... 
Mogielica od wieków inspirowała ludzi tutaj mieszkających i turystów. Szczyt ten jest tematem nie tylko podań i legend ale także obrazów i wierszy. Jego majestatyczne stoki i gęste lasy kryją niejedną tajemnicę… 
Niegdyś na Mogielicy znajdować się też miały mury zamkowe po jeszce dawniejszym zamczysku... 

*** 

Baśń o LUBONIU – Antoniny ZACHARA-WNĘKOWEJ -(''Baśnie spod Gorców'') 

* 
Antonina ZACHARA-WNĘKOWA (1894-1984) – Córka Ziemi Zagórzańskiej - pochodziła z OLSZÓWKI. Ukończyła prywatne gimnazjum Heleny STRAŻYŃSKIEJ w KRAKOWIE, studiowała na Uniwersytecie Wileńskim. Z zawodu ogrodniczka. Mieszkała w Rabce. Prócz poezji dla dorosłych pisała obrazki sceniczne, wiersze i bajki dla dzieci. Częściej drukowała dopiero od 1960 roku. Zajmowała się również malarstwem, niektóre swoje utwory ozdabiała własnymi akwarelami. Opublikowała „Wiersze spod Gorców” (Wydawnictwo Lubelskie, 1979). Należała do Klubu Literackiego w Zakopanem oraz Stowarzyszenia Twórców Ludowych... 
* 

*** 

Lat wiele upłynęło od czasu, gdy na wierzchołku Turbacza mieszkał czarnoksiężnik Arwot. Chociaż sam był zły i okrutny, miał dobrą i jak kwiat śliczną córkę Arelkę. Górale ogromnie bali się czarnoksiężnika, ale jego córkę szczerze kochali. 
I było za co. Arelka nieraz odnajdywała po przepaściach zagubione owce i odprowadzała je do stada. Nieraz zabłąkanym po lasach ludziom dobrą drogę wskazała i niejednego od zmarznięcia uchroniła, gdy w śnieżną zawieję przyjechał po drzewo do lasu. Znał ją prawie każdy, kto po dalekich lasach chodził, czy to z jej dobrych uczynków, czy z pieśni, które nieraz w błękitne lub szare wieczory pod szczytem Turbacza śpiewała. Pieśni te były smutne, pełne niezmiernej tęsknoty i skargi. Gniewał się za nie ojciec, dziwili się im górale. 
Pewnego razu, gdy późnym wieczorem siedziała zadumana na zboczu Turbacza, spostrzegła smugę światła przedzierającą się przez świerki i buki. Zaciekawiona, co by to być mogło, stanęła cichutko za drzewem i patrzyła. Smuga światła rosła i Arelka wkrótce ujrzała gromadkę ludzi. Na górskich, pełnych fantazji koniach posuwali się ostrożnie. Płonące pochodnie, które trzymali w rękach, oświetlały ich dziarskie, dorodne postacie, obładowane skarbami. Na czele jechał młodzieniec niepospolitej urody. Orle pióro wetknięte za kostki jego kapelusza chwiało się w takt chodu konia, a czerwone wstążki, którymi serdak u szyi miał przewiązany, rozwiewały się na obie strony. Doprawdy piękny był herszt zbójców Tomek Luboń i w nim od pierwszej chwili zakochała się córka czarnoksiężnika. 
Zapatrzona w Tomka Lubonia wychyliła się bezwiednie zza drzewa i wtedy on także ją dostrzegł. Na próżno cofnęła się i chciała ujść przed nim. Luboń już z konia zeskoczył i wodząc po ziemi kapeluszem, zapytał, gdzie by mógł konie napoić. Arelka pokazała mu źródło, a Tomek rozkazał towarzyszom napoić konie i zasiąść do odpoczynku. Sam zajął się rozmową z Arelką. Zachwycony jej pięknością postanowił się z nią ożenić i opowiedział jej losy swojego życia. 
Był rozbójnikiem i mieszkał na Zbójeckiej Górze. Od małego dziecka zaprawiał się w tym rzemiośle. 
-Straszne rzemiosło! – Zawołała Arelka .- Nie wyjdę za ciebie, dopóki go nie zmienisz. 
-Owszem – rzekł Tomek – przestałbym zajmować się rozbojem, gdybym miał czarnoksięską książkę. 
-I naprawdę przestałbyś być rozbójnikiem? – zapytała drżąca Arelka. 
-Tak, przestałbym. 
-Może ci przyniosę tę książkę – szepnęła i zniknęła zdziwionemu Tomkowi z oczu. Arelka wiedziała, że ojciec posiada książkę czarnoksięską, ale nie wiedziała gdzie ją chowa. Po spotkaniu z Tomkiem pilnowała, kiedy znajdzie się w rękach ojca i zauważyła, że za każdym razem po użyciu książki czarnoksiężnik oddawał ją czekającemu w ukryciu smokowi. Ten chwytał ją w paszczę i szybko odchodził. Zmartwiła się Arelka, bo od razu zrozumiała, że odebrać smokowi książkę jest niemożliwością. 
,,Tomek Luboń zostanie na zawsze rozbójnikiem”- pomyślała. 
Z ciężkim sercem poszła ku szumiącemu potokowi, siadła przy huczącym wodospadzie i zaśpiewała pieśń pełną niewysłowionego smutku. A był już wieczór. Księżyc stał już nad górami i zaczynał nocną wędrówkę. Gdy tak śpiewała zapatrzona w błyszczące wody, ujrzała niewielką postać w fantastycznym płaszczu z wodnych roślin, wyłaniającą się spod spienionego wodospadu. Był to topielczyk. 
-Nie mogę słuchać twej pieśni, taka jest smutna – odezwał się do dziewczyny. Może potrzebujesz czegoś? Powiedz mi. Pomogę ci chętnie, jeśli tylko będę mógł. 
Arelka opowiedziała wszystko o sobie i o Tomku. 
-Znam tego smoka – odpowiedział topielczyk.- Mieszka pod ziemią, bliziutko mego potoku. Pilnuje książki jak oka w głowie, ale w dzień pojawienia się Wiosny, gdy w krainie Słońca rozlega się cudowny chór dzwonów i dzwonków, kładzie książkę przed sobą i zapomina o wszystkim. Pamiętaj o tym dniu i stań wtedy tu, na tym samym miejscu. Spróbuję zabrać mu książkę i jeśli mi się to uda, przybiegnę do ciebie. Utkam ci też płaszcz z podwodnych roślin, który cię będzie chronił przed wzrokiem smoka. Gdy tylko podam ci książkę, zarzuć płaszcz na ramiona i uciekaj, co sił. 
Po tej rozmowie Arelka żyła tylko myślą o dniu Wiosny, a gdy nadszedł, o czym jej powiedział malutki ptaszek, pierwszy wysłannik Wiosny, pobiegła nad wodospad. W pewnej chwili uciszył się jego szum, a las stanął wyprężony bez tchu i rozległ się wesoły dźwięk słonecznych dzwonów. Wkrótce wypłynął z wody topielczyk, podał Arelce czarnoksięską książkę, zarzucił na nią zielony płaszcz i zawołał: 
-Uciekaj! 
Arelka, nie tracąc ani chwili, zaczęła szybko uciekać. W tym pośpiechu płaszcz zsunął się z jej ramion i z rąk wypadła czarnoksięska książka. Nie podnosząc płaszcza Arelka chwyciła książkę i chciała ją przytulić do serca, gdy nagle rozwarły się kartki i wypadł z nich kwiat, który matka Arelki otrzymała od bogini poezji i włożyła potajemnie między kartki w radosnym dniu urodzin córeczki. Kwiat ten miał złagodzić złą moc książki, ale matka nie zdążyła wówczas wypowiedzieć do końca swojego życzenia, bo wrócił Arwot i książkę zabrał. A matka wkrótce umarła i Arelka nigdy nie dowiedziała się o życzeniu, które matka chciała powierzyć płatkom cudownego kwiatka. A teraz, kiedy kwiat wypadł z książki, ożył nagle i niepojętą siłą rozrastał się w tysiące podobnych mu kwiatów. 
Tymczasem smok, zauważywszy brak książki i uciekającą Arelkę, wydał ryk, który wstrząsnął górami i obudził śpiącego Arwota Stanął gdzie przedtem były kamienie i czerwona nieurodzajna ziemia, zakwitło morze krokusów. Od południowych zaś stron leciały ptaki, większe i mniejsze, różnie ubarwione. Leciały ogromnymi stadami, z głośnym szumem i cudownym gwarem. Cały Turbacz i wszystkie wzgórza wokoło niego stanęły w wiosennej krasie. Obok krokusów zakwitły żółte pierwiosnki, białe zawilce, złota pszonka i drobniutkie liliowe fiołki. ,,Co to jest, co się dzieje?” – Myślał, Arwot oszołomiony barwami i ptaszęcym gwarem. Nagle dostrzegł przewijającego się przez kwiaty smoka i uciekającą córkę. Domyślił się, że musiało się coś stać i ruszył w pogoń za nimi. A Arelka biegła, uciekała co tchu. Kto jej pomoże, kto uratuje? Na brzegu potoku stała brzózka. Halny wiatr pomierzwił jej gałązki. Jakaś stara kobieta rozczesywała je płacząc. Arelka zawołała do niej z daleka: 
- Dobra kobieto, ratuj mnie od pościgu! 
- Cha! Cha! Cha! – Zaśmiała się stara. – Swojej córki, którą mi Arwot w brzózkę zamienił, odczarować nie mogę, a ciebie mam ratować? Giń i ty! 
Biedna Arelka domyśliła się, że trafiła na czarownicę karpacką. Przerażona pobiegła dalej. Oto wodospad. Schylone przy nim boginki prały różnokolorowe wstążeczki. Jedna z nich podniosła głowę i spostrzegła uciekającą dziewczynę, a za nią posuwającego się smoka z rozwartą paszczą. 
- Ratujcie mnie – szepnęła Arelka już prawie bez tchu. 
Nie namyślając się ani chwili, Nabrały boginki pełne garście piany i rzuciły na smoka. Zawirowało powietrze, z piany zrobiła się ogromna chmura i zasłoniła smokowi drogę. Wił się smok na wszystkie strony, jęczał i sapał, a nim się spod niej wydostał, Arelka była już daleko. Uklękła na ziemi, ucałowała ją i zapłakała gorzko – nie uda jej się uchronić nikogo przed złem wyrządzanym przez ojca! Nie wybawi Tomka! Tomek zostanie na zawsze rozbójnikiem! 
- Rab, rab, rab....- Coraz głośniej rozlegały się chrapliwe westchnienia smoka, a z drugiej strony wielkimi krokami zbliżał się ojciec. 
Ale nagle usłyszała szybkie tupanie nóg i czyjeś żwawe głosy: 
- Ka pełźnies, ka? 
To młodzi górale, którzy na zboczu wzgórza owce paśli, przybiegli z ciupagami i rzucili się na smoka i czarnoksiężnika. Jeden z nich nakreślił krzyż w powietrzu i powiedział: 
-Odstąpcie złe duchy i wróćcie się, skądeście przyśli! 
Po tych słowach siadł Arwot na grzbiet smoka i zawrócił na Turbacz. W drodze smok opowiedział mu całe zajście z książką. 
-Ja ją i tak odbiorę – rzekł Arwot i aż się zatrząsł ze złości. 
Niedaleko Turbacza spotkał swego wielkiego przyjaciela, diabła Lumcypierka. 
-Cha! Cha! Cha! – Zaśmiał się Lumcypierek, Gdy Arwota na smoku zobaczył. – Nie miałeś lepszego wierzchowca? 
- Na nim teraz będę jeździł, tylko na nim – powiedział Arwot – a to dla tego, że nie upilnował mojej książki i pozwolił ją sobie ukraść. – I kazał smokowi opowiedzieć całe zdarzenie. 
- Nie martw się, Arwocie, Ja książkę odbiorę! – Zawołał Lumcypierek, i zniknął. 
A Arelka szła ku Zbójeckiej Górze. Szła powoli, lecz radośnie. Już wkrótce zobaczy Tomka i odda mu książkę. Wie, którędy iść, bo drogę bardzo dokładnie opisali jej górale, którzy ją ocalili. 
Usiadła na pniu, żeby trochę odpocząć. Po chwili usłyszała tętent i ujrzała wspaniałą karetę zaprzężoną w dwie pary koni. Uprząż na nich była ubrana kwiatami, od uździenic zwisały długie różnokolorowe wstążki. Na koźle siedział stangret i powoził nimi aż w lesie dudniało. 
Ani się spostrzegła Arelka, kiedy powóz stanął przed nią i stangret, zeskoczywszy z kozła, otworzył drzwiczki karety. 
- Jadę na wesele do Krakowa, to mogę cię podwieźć, jeżeli w tę samą udajesz się stronę – powiedział. 
- A gdy Arelka wsiadła, prosząc, żeby ja zawiózł na Zbójecką Górę, zatrzasnął drzwiczki karety, potem roześmiał się złowrogo: 
- Jużeś w ojcowskiej mocy! – Krzyknął Lumcypierek, bo to on był. 
Śmignął batem i ruszył przed siebie jak wicher. 
Lecz cóż się dzieje? 
W borze, przez który Lumcypierek uwozi biedną Arielkę, palą się jakieś ogniska. To Tomek odpoczywa tu z towarzyszami. On swoim orlim wzrokiem dostrzegł Arelkę i w jednej chwili skoczył ku zaprzęgowi. Pochwycił cugle pędzących koni z taką siłą, że zaryły się po kolana w ziemię, a za nim podążyli zbójcy i zatrzymali złocistą karetę, że ani drgnęła. Puścił wtedy konie Tomek Luboń, otworzył drzwi karety i wyniósł z niej Arelkę. Przerażony Lumcypierek zapadł się w ziemię, a Tomek odczytawszy zaklęcie z książki czarnoksięskiej, którą mu Arelka w milczeniu podała, otworzył górę stojącą przed nim i wjechał do obszernego jej wnętrza. Tam kazał wybudować obszerne komnaty i zamieszkał w nich razem z żoną i towarzyszami. 
Od tego czasu przestał napadać na ludzi, a mimo to miał pełno złota i drogich kamieni. Wystarczyło mu, bowiem zajrzeć przed wschodem słońca do czarnoksięskiej książki i powiedzieć kilka czarodziejskich słów, a natychmiast jego towarzysze zamieniali się w sroki, które rozlatywały się na wszystkie strony po skarby. Gdy słońce zachodziło i ostatnie promienie gasły sroki zjawiały się i składały przed Tomkiem złoto, drogie kamienie i perły. Bogactwo to leżało gdzieś w świecie bez użytku, a odnajdywane teraz przez zaklętych w ptaki towarzyszy Tomka Lubonia miało być użyte dla dobra ludzi. 
Ale czarnoksiężnik Arwot czekał na odpowiednią chwilę, żeby ukarać córkę i odebrać Tomkowi czarnoksięską książkę. Chcąc jednak uśpić jego czujność, nie dawał znaku życia. I udało mu się Tomka oszukać. 
Któregoś dnia, gdy Arelka wyszła do lasu, Tomek otworzył górę na rozcież, powierzając skarb blaskowi dnia. Potem pochyliwszy się nad drogimi kamieniami, zaczął je rozdzielać: jedne przeznaczył dla kalek, inne dla starców, jeszcze inne dla opuszczonych dzieci. Już kończył swą pracę, gdy znużony nią niepostrzeżenie zasnął. 
Skorzystał z tego ciągle czuwający Lumcypierek. Wszedł cicho do wnętrza góry, zabrał czarnoksięską książkę i wyszedł zatrzasnąwszy wejście.W jednej chwili wzbił się ku niebu olbrzymi słup odłamków skalnych i ziemi i opadł grzebiąc pod sobą ślad wejścia. Wracającą Arelkę zamienił w drżącą osinę i z odzyskaną książką poszedł wprost do Arwota. 
Przed zachodem słońca zlecieli się towarzysze Tomka Lubonia. Gdy nie znaleźli wejścia do góry Ani Tomka i Arelki, z głośnym krzykiem rozlecieli się po lesie. I daremnie czekają, że ich Tomek odszuka i ludzką postać im przywróci. 
A tymczasem Tomek śpi w górze nazwanej od jego nazwiska LUBONIEM i spać tam będzie, dopóki go ktoś nie wybawi. Niedaleko zaś drży Arelka zamieniona w osinę. Beznadziejnie każdym listeczkiem szumi i nad uśpionym Tomkiem płacze…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Stary Sącz

Pierwsza wzmianka na temat Starego Sącza datowana jest na rok 1257, kiedy to książę krakowsko-sandomierski Bolesław Wstydliwy zapisał...